✨ Zakochałam Się W Żonatym Facecie

Zakochałam się w mężczyźnie starszym ode mnie o 15 lat (ma on 28-29 lat) i nie wiem co mam robić . Gdy go widzę to czuję coś nie do opisania . Wczoraj do mnie zagadał. Cały czas myślę , że on coś do mnie czuje , ale nie wiem czy to prawda , czy tak myślę tylko dlatego , że ja się w nim zakochałam. Cały czas o nim myślę. Tłumaczenia w kontekście hasła "A potem zakochałam się" z polskiego na angielski od Reverso Context: A potem zakochałam się w twoim tacie. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate Reverso Context oferă traducere în context din poloneză în engleză pentru "Że ja zakochałam się w", cu exemple: Że ja zakochałam się w tobie. Traducere Context Corector Sinonime Conjugare Conjugare Documents Dicționar Collaborative Dictionary Gramatică Expressio Reverso Corporate Tłumaczenia w kontekście hasła "może spotykać się z żonatym" z polskiego na angielski od Reverso Context: Jak może spotykać się z żonatym facetem przez 7 lat? Tłumaczenia w kontekście hasła "którym zakochałam się w" z polskiego na włoski od Reverso Context: w którym się zakochałam Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate Jak skutecznie umówić się na randkę z żonatym mężczyzną; Krok 1: Upewnij się, że jego żona jest na pokładzie; Krok 2: Spróbuj dowiedzieć się, czy brak monogamii jest czymś, na co zdecydowali się, zanim się pojawiłeś; Krok 3: Oceń, czy żonaty facet jest wystarczająco dojrzały, aby nie być monogamią uZItC. Temat stary jak świat, ale muszę się chociaż wygadać. Zakochałam się w swoim żonatym, z dzieckiem instruktorem nauki jazdy. No sama nie wierzę jaka byłam głupia. To trwa już prawie 3 lata. W trakcie kursu już mi dawał sygnały, że mogę mu się podobać. Prawil wiele komplementów na temat wyglądu, dotykał, a że mi się to podobało to mu pozwalała na to. Oczywiście myślałam, że skończy się kurs skończy się i ta znajomość. Po egzaminie odzywał się do mnie, pisal, dzwonił pytał co u mnie, proponował spotkania, żeby pogadać. Ja się godzilam na to. Pisał czule smsy czasem mnie pocałował. Jednak to już się tak długo ciągnie a ja nie wiem na czym stoję. Jednak co mnie ostatnio zabolało. Stałam na parkingu i widziałam go jak kończył jazdę, a na koniec całował tę dziewczynę. Mogę jedynie się domyślać, że nie jestem jedyną, z którą tak się bawi. Siedzę i płacze bo bardzo za nim tęsknię chociaż wiem, że nie powinnam. On pewnie nigdy dla mnie nie zostawi swojej żony chociaż nie raz liczyłam na to, że to właśnie w końcu usłyszę. Nie wiem co mam zrobić, co mu powiedzieć. Nie umiem tego zakończyć... Kinga nie chce nikogo krzywdzić, ale boi się, że w życiu ominie ją coś ważnego. Fot. iStock Słowa „Zakochałam się w żonatym mężczyźnie” są wypowiadane codziennie. Podobne zauroczenia przytrafiają się milionom kobiet każdego dnia. Różnica jest taka, że nie wszystkie posuwają się dalej i pozwalają mężczyźnie na romans. Czasami, wyjątkowo zdarza się, że podobnego zdania są faceci, którzy chociaż czują coś szczególnego, nie chcą krzywdzić innych osób i szanują swoje żony. Niestety wielu facetów nie myśli głową, ale inną częścią ciała. Natomiast kobiety często są bardzo naiwne i wierzą we wszystko, co usłyszą. Bronią swojego „Misia” i próbują zrzucić winę na żonę. Kinga od kilku miesięcy jest zakochana w swoim szefie. On jest starszy od niej o 16 lat. Ma żonę i dwoje dzieci. Jedno przyszło na świat pół roku temu, na chwilę przed tym, jak para zaczęła się ze sobą spotykać. Kinga jak na razie nie poszła na całość. Próbuje zachowywać się racjonalnie, bo wie, że ryzykuje wiele, a czasu nie będzie można cofnąć. Jest pewna jednego – kocha Piotra. Pyta się Was, czy dać szansę temu uczuciu. Czy powinna skoczyć na głęboką wodę? - Zawsze śmiałam się z kobiet, które wdawały się w romanse z żonatymi facetami. Nie miałam pojęcia, że coś podobnego przytrafi się mnie. W ogóle nie jestem kochliwa. W ciągu 26 lat życia byłam zakochana dwa razy. Rodzice chwalili mnie za to, że jestem taka porządna, a koleżanki, które co chwila obdarzały uczuciem jakiegoś faceta, nie mogły wyjść z podziwu. Twierdziły, że łatwiej się nie zakochiwać. Teraz doskonale rozumiem, o co im chodziło. Kocham Piotra, ale czasami dochodzę do wniosku, że byłoby łatwiej nie kochać go, a najlepiej nigdy nie poznać. Zobacz także: REPORTAŻ: Mój eks chce do mnie wrócić. Czy dać mu szansę? Fot. iStock Kinga rozpoczęła pracę w małej firmie w kilka miesięcy po obronie dyplomu. Piotr był jej szefem, a jednocześnie mentorem i powoli wprowadzał we wszystkie obowiązki. Dziewczyna wiedziała, że zawsze może się do niego zwrócić o pomoc. Na początku w ogóle jej się nie spodobał pod względem fizycznym, ale od razu poczuła do niego sympatię. Zresztą on do niej również, z czym się nie ukrywał. Cenił Kingę za kompetencje i chęć do pracy. - Na początku - jak chyba każdy pracownik – chciałam pokazać się z jak najlepszej strony. Dlatego wiele razy zgadzałam się zostać po godzinach i pracować nad najbardziej pilnymi sprawami. Pracy było dużo, a Piotr nie krył zadowolenia. On także często zostawał po godzinach. Żadne z nas nie próbowało specjalnie doprowadzić do spotkań sam na sam. U niego zostawanie po godzinach było normą, czego dowiedziałam się od pozostałych pracowników. Natomiast ja chciałam jak najszybciej wdrożyć się w sprawy firmy. Przez pierwszy rok mojej pracy czasami spotykaliśmy się przypadkiem w pokoju socjalnym, gdy robiliśmy sobie krótkie przerwy. Oczywiście ucinaliśmy sobie przy okazji pogawędki. Piotr pytał, jak mi się pracuje, z czym sobie nie radzę. Z czasem przeszliśmy na bardziej swobodny i żartobliwy ton, a po roku wiedziałam już wszystko na temat jego sytuacji życiowej. Piotr miał żonę i jedno dziecko, a drugie było w drodze. Wiedziałam, że to owoc wpadki i on już nic nie czuje do swojej żony. Pozostawał w tej relacji tylko ze względu na syna. Fot. iStock Kinga także opowiedziała Piotrowi o swoich dwóch związkach. Wyszło na jaw, że szef i jego podwładna mają ze sobą wiele wspólnego. Oboje byli fanami kryminałów, uwielbiali spacery i kuchnię azjatycką. Łączyło ich tez podobne poczucie humoru, poglądy oraz wartości. - Z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc czułam do niego coraz większą sympatię. Zresztą po roku byliśmy już przyjaciółmi. Piotr często odwoził mnie do domu, jeżeli oboje zostawaliśmy dłużej. Czasami nawet radził się w niektórych biznesowych sprawach. Przy nim czułam się doceniona i wspaniała. Nie musiał wiele mówić – widziałam to w jego oczach. Z czasem zaczęłam go łapać na tym, że mi się ukradkiem przygląda. Niejednokrotnie widziałam rumieniec na jego twarzy. Dziwiłam się bo był opanowanym człowiekiem, ale w końcu zrozumiałam, że zaczął patrzyć na mnie jak na kobietę. Początkowo to mnie zniesmaczyło i byłam zła, że coś się popsuło w tej przyjacielskiej relacji. Miałam ciekawą, dobrze płatna pracę, super szefa i nie chciałam, żeby to się zmieniło. Zaczęłam go unikać. On mnie też. Ta sytuacja ciągnęła się przez kilka miesięcy. W międzyczasie dowiedziałam się, że urodziło mu się drugie dziecko. Poczułam się dziwnie, gdy to usłyszałam. Coś jakby zazdrość. Zdałam sobie sprawę, że ciągle myślę o Piotrze i zastanawiam się, jakby to było, gdybyśmy byli razem. Czasami ganiłam się za te myśli, a innym razem poddawałam się im. W końcu zrozumiałam, że wpadłam. Zakochałam się. Niedługo potem popełniłam poważny błąd i firma poniosła straty finansowe. W pracy czułam się osaczona. Inni pracownicy mieli pretensje. Pewnego dnia otwarcie usłyszałam kilka nieprzyjemnych zdań. Gdy zostałam w pokoju sama, akurat wszedł Piotr. Zobaczył, że płaczę, podszedł do mnie, przytulił i zaczął pocieszać. Nie protestowałam. Kilka sekund później już się całowaliśmy. Piotr poprosił, żebym została w pracy dłużej, to porozmawiamy. Zobacz także: Jestem w ciąży, a mój mąż mnie zdradza... Fot. iStock Kinga i Piotr spotkali się. Mężczyzna powiedział, że jeżeli chodzi o sprawy firmowe, nie musi się niczym martwić. On wszystko załatwi. Znowu się całowali i zaczęli rozmawiać o tym, co ich łączy. - Piotr powiedział, że mnie kocha. Od dawna. Ja powiedziałam, że też go kocham. Bałam się, co będzie dalej, ale on w ogóle nie próbował się do mnie dobierać. Poczułam ulgę, że nie muszę wybierać pomiędzy rozsądkiem a uczuciem. Potem znowu zaczął mówić. Stwierdził, że nie zostawi żony i dzieci, po prostu nie może. Jedyne, co może mi zaoferować to krótkie spotkania. Nie zgodziłam się. Odpowiedziałam, że nie chcę krzywdzić jego żony i dzieci, ani sama cierpieć. On stwierdził, że rozumie i nie ma nic przeciwko naszej wspólnej pracy, ale nie może być tak jak dawniej. Musimy ograniczyć kontakt. Tak się stało i muszę powiedzieć, że bardzo cierpię. Czasami przechodzę obok niego i mam ochotę rzucić mu się na szyję. Może jednak warto zaryzykować i przeżyć tę przygodę? Jak myślicie? Ta strona używa plików cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies. Nie pokazuj więcej tego powiadomienia fot. Adobe Stock Mama zawsze mnie przestrzegała, bym nie wiązała się z żonatym mężczyzną. Twierdziła, że oni nigdy nie odchodzą od żon, bo jest im w domu po prostu wygodnie. A gadanie, że „między nimi się nie układa, że ona go nie rozumie i już są w trakcie rozstania” – to, cóż, tylko gadanie. Nigdy więc nie patrzyłam na żonatych jak na ewentualnych partnerów. I dlatego naprawdę nie rozumiem, jakim cudem zakochałam się w Jerzym. Jestem pielęgniarką. Jerzego poznałam, kiedy był pacjentem na oddziale ortopedycznym, na którym byłam siostrą oddziałową. Miał złamaną nogę w dwóch miejscach. I jak lekarz z anegdot, był okropnym pacjentem. Wszystko wiedział lepiej, nikogo się nie słuchał, i rządził się, jakby był udzielnym księciem. A że był kolegą ordynatora, inni lekarze kładli uszy po sobie. Ja jednak nie bałam się ani ordynatora, ani tym bardziej pacjenta. Kiedy go przywieźli, akurat byłam na urlopie. Wróciłam po trzech dniach i kiedy zorientowałam się w sytuacji, ustaliłam zasady. – Dość tej samowolki – powiedziałam, patrząc groźnie na mężczyznę leżącego na łóżku. – Od tej chwili żadna pielęgniarka ani salowy nie będą latać na posługi do kantyny. Ani przylatywać na każde żądanie. Jeśli potrzebuje pan towarzystwa, na pięcioosobowej sali jest jedno wolne łóżko. – Nie, dziękuję – powiedział i coś chciał dodać, ale nie dopuściłam go do głosu. – I tak pana tam przeniosę, jeśli nie zacznie się przyzwoicie zachowywać. Nie przeszkadzać, brać leki i słuchać się lekarzy. A jak chce pan specjalnego traktowania, proszę przenieść się do prywatnego szpitala. Tam, jak pan zapłaci, pielęgniarki zatańczą panu przy rurze. Tak się zastanawiam, czy właśnie nie to zdanie było przyczyną tego wszystkiego, co wydarzyło się później. Bo kiedy to powiedziałam, na twarzy mężczyzny pojawił się dziwny uśmiech. Oczy mu błysnęły, zmierzył mnie wzrokiem i powiedział: – Taniec przy rurze w pani wykonaniu chętnie bym obejrzał. Bez dwóch zdań. W podobnej sytuacji byłam wielokrotnie, bo jestem podobno bardzo atrakcyjną kobietą. Więc faceci – w tym i lekarze ze szpitala – często mnie podrywali. Zazwyczaj gasiłam takiego natychmiast. Ale w tamtym momencie pod wpływem wzroku doktora N. poczułam, jak ogarnia mnie żar. Straciłam wątek. Zrobiłam więc zimną, odpychającą minę (którą jako młoda dziewczyna godzinami ćwiczyłam przed lustrem) i wyszłam. I tak to się zaczęło. Oczywiście szybko się dowiedziałam, że nie jest kawalerem – jego żona tego dnia przyszła w odwiedziny – więc starałam się nie patrzeć na niego jak na mężczyznę. Niestety, nie dało się. Był dość przystojny, ale nie w urodzie ciała tkwił jego największy magnes. Uśmiech, głos, błysk oka, to, co mówił… to na mnie działało. Kiedy miesiąc po wyjściu do domu wpadł do szpitala i złożył propozycję pracy w jego przychodni (był współwłaścicielem z trzema innymi lekarzami), powinnam była odmówić. Ale okazało się, że jestem słaba. Bywałam wcześniej na randkach – w końcu miałam już trzydzieści dwa lata – ale jakoś nikt nie sprawił, bym zaczęła o nim myśleć. Tęsknić. Pragnąć go. A wszystko to czułam do doktora N., mimo że nie byliśmy na ani jednej randce. I mimo że był żonaty. Tak, powinnam była odmówić, przerwać to osuwanie się po równi pochyłej, ale nie miałam sił. Dwa miesiące po moim przejściu do pracy do jego przychodni zostaliśmy kochankami. Kochaliśmy się w godzinach pracy w jego gabinecie. W pustej salce do badań. Czasami wpadał do mnie do domu na szybki numerek – i pędził do pacjenta czy do domu. Po kilku miesiącach ten układ zaczął mnie uwierać. Chciałam więcej. Chciałam być dla niego jedyna. Chciałam zostać jego żoną i urodzić mu dziecko. Kochałam go. A pewnego dnia, kiedy traciłam już nadzieję, on wyznał mi swoją miłość. Powiedział to, gdy w drugą rocznicę naszego „związku” oznajmiłam, że odchodzę. Że zmienię pracę i już nigdy się nie zobaczymy, bo ja tak dłużej nie mogę. Z twarzy Jurka zniknął uśmiech. – Nie możesz tego zrobić. Kocham cię. Nie dam rady bez ciebie. Tylko przy tobie czuję się szczęśliwy. Patrzył gorącymi oczyma i miałam wrażenie, że… och, nie wiem. Siedzieliśmy w moim mieszkaniu, przy stole, na którym paliły się świece. Zrobiłam kolację, on przyniósł wino. Żonie powiedział, że wróci późno ze spotkania z przyjaciółmi. – Nie rozumiem – powiedziałam, czując, jak wszystko we mnie topnieje na to wyznanie. – Jeśli tak jest, to dlaczego nie odejdziesz od niej do mnie? I wtedy, pieszcząc palcami moją rękę, opowiedział mi o swoim małżeństwie. Byli po ślubie już dwadzieścia dwa lata. Ona była zimną wydrą, która go nie rozumiała. Która nie lubiła seksu, czułości i dotyków. Byli ze sobą tylko ze względu na syna. – Wpadliśmy, kiedy byłem na drugim roku studiów. Musieliśmy się pobrać. Ale chyba nigdy jej nie kochałem. Myślałem, że tak, ale teraz, kiedy wiem, co czuję do ciebie, to jestem pewny, że nigdy jej nie kochałem. Poczekajmy jeszcze. Mój syn za rok skończy studia, wtedy będę wolny. Dałam mu ten rok. I wtedy okazało się, że ta zimna suka, jego żona, jest jedną ze współwłaścicieli przychodni i w dużej mierze ją finansuje. – Nie mogę powiedzieć jej, że odchodzę, bo ona zniszczy nas. Przychodnię, moich kolegów i pracowników. Musimy być odpowiedzialni – tłumaczył mi, kiedy skończyliśmy uprawiać seks w jego gabinecie, a ja spytałam, co z naszą umową. Jego syn skończył studia trzy miesiące wcześniej. – Gdyby jej nie było… – przyciągnął mnie do siebie – gdyby jakimś cudem zniknęła, wreszcie bylibyśmy razem, oficjalnie. Jego słowa zapadły mi w duszę. Myślałam o nich jakimś sposobem zniknęła… Miałam już trzydzieści pięć lat. Kochałam i chciałam mieć normalne małżeństwo, normalną rodzinę. Dziecko. Na przeszkodzie mojemu – i mojego ukochanego – szczęściu stała jedna kobieta. Ale cóż mogłam na to poradzić? I wtedy – jakieś dwa miesiące później – Jerzy powiedział mi, że może przyjść do mnie i zanocować (święto!), bo jego żona spędzi noc w szpitalu po zabiegu prostowania przegród nosowych. – Jest na sali dwadzieścia pięć – powiedział mimochodem – całkiem sama, załatwiłem to z ordynatorem. Nikt nie będzie jej przeszkadzał. Przyjdę do ciebie po dwudziestej drugiej. To będzie gorąca noc, prawda, kocie? – zamruczał i dał mi buziaka. W głowie mi huczało. Czułam się jak za jakąś szybą, oderwana od świata. Zahipnotyzowana jedna myślą: to jest okazja. Więcej może się nie powtórzyć. Znałam ten szpital. Wiedziałam, jak wszystko działa, jak ludzie pracują, kto na co zwraca uwagę. Nie było trudne wślizgnąć się na oddział. Nikt nie widział, jak weszłam do pokoju, gdzie po operacji, pod kroplówką leżała żona Jerzego. Miała opatrunki na twarzy, spała. Podeszłam do łóżka, odłączyłam od jej wenflonu kroplówkę i strzykawką wpuściłam do żyły powietrze. 150 mililitrów. Po czym znów podłączyłam kroplówkę. I wyszłam z pokoju. Nikt mnie nie zauważył. Żona Jerzego zmarła kilkanaście minut później z powodu niewydolności krążenia. Tylko ja wiedziałam, że powodem był zator powietrzny. Znaleziono ja martwą dopiero o szóstej rano, gdy przyszła do niej pielęgniarka z termometrem. Oczywiście musiał minąć rok, czas żałoby, żebyśmy mogli spokojnie oznajmić ludziom, że zaczynamy razem nowe życie. Z niecierpliwością czekałam na ten dzień. Zwłaszcza że Jerzy stwierdził, że musimy być teraz bardzo ostrożni, więc lepiej nie kontaktować się po pracy. Tłumaczyłam sobie, że tak trzeba, dla naszego bezpieczeństwa. Ale dziewięć miesięcy po tym, jak zabiłam żonę Jurka, dowiedziałam się, że w sobotę odbyło się przyjęcie zaręczynowe Jerzego i córki starszego wspólnika, doktora W. Przez chwilę nie rozumiałam, co mówi do mnie recepcjonistka, która zbierała pieniądze na kwiaty dla szefa. Potem poszłam do toalety i wyrzygałam z siebie serce. Nie byłam w stanie patrzeć na Jerzego. Skonfrontować się z nim. Złożyłam wymówienie – podpisał je i nawet nie próbował ze mną rozmawiać. To nawet nie było zerwanie. Po prostu… jakby między nami nic nigdy nie było. I być może to właśnie zabolało mnie najbardziej. Przypomniałam sobie, że jestem przecież silną kobietą, która nigdy nikomu nie pozwalała dmuchać sobie w kaszę. Której bali się lekarze i podwładne. A on zrobił ze mnie miękką kluchę podatną na zranienia i łzy. Musiałam odzyskać samą siebie I pewnego dnia dorwałam go, jak szedł ze swoją narzeczoną ulicą. Był wieczór, cicho i pusto. A ja miałam samochód. Potem dowiedziałam się, że zmarł w szpitalu dwie godziny po wypadku. Ona miała jedynie silne stłuczenia. Ale była w szoku i nie zapamiętała mama miała rację, gdy ostrzegała mnie przed żonatymi. Problem w tym, że gdy budzi się serce, człowiek przestaje myśleć i wierzy, że w jego przypadku bajka skończy się szczęśliwie. Więcej prawdziwych historii:„Mój mąż w wypadku stracił nogi, pół twarzy i dłoń. Wszyscy mówią, że powinnam go wysłać do hospicjum, ale ja go kocham”„Związałam się z mężem zmarłej przyjaciółki. Podobno nie robimy nic złego, więc dlaczego mam takie wyrzuty sumienia?”„Pół roku po ślubie straciłam władzę w nogach. Mąż ode mnie odszedł, bo stwierdził, że nie pisał się na życie z kaleką”

zakochałam się w żonatym facecie